Przejdź do głównej zawartości
osoba na wózku jedzie na ruchomych schodach
Czas czytania: 4 min

Dlaczego patrzymy z góry na Supermana? – czyli kilka słów o dyskryminacji osób z niepełnosprawnością.

Szczepan Rybiński

Podopieczny Fundacji Avalon

Wszyscy mniej – więcej wiemy, na czym polega dyskryminacja. W każdym podręczniku do historii można znaleźć przykłady tego zjawiska. Jednym z najbardziej radykalnych jest segregacja rasowa czy Holocaust. Te słowa uruchamiają serie skojarzeń i obrazów utrwalonych w setkach filmów i książek. A jakie skojarzenia i przykłady przychodzą na myśl, jeśli mówimy o dyskryminacji osób z niepełnosprawnościami? W pierwszym odruchu to słowo, użyte w takim kontekście, może wzbudzić pewien sprzeciw. Nie ma przecież jawnej segregacji na tle niepełnosprawności, a pejoratywne określenia takie jak kaleka czy nawet inwalida dawno wyszły z użycia i dziś są językowym reliktem z przeszłości. Zgoda. Ale jak to zazwyczaj bywa, diabeł tkwi w szczegółach, a dokładniej w różnicach.

Źródłem słowa „dyskryminacja” jest łacińskie „discriminatio”, czyli „rozróżnianie”. Może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale sam proces rozróżniania nie jest niczym negatywnym. Dla antropologów podział Oni – My jest jednym z ważniejszych fundamentów, na których powstają wszystkie kultury. Dopiero w zetknięciu z innymi zyskujemy punkt odniesienia, który decyduje o tożsamości człowieka. Upraszczając – podkreślenie różnic (rozróżnianie) to próba zrozumienia tego, co nieznane, a do tego potrzebna jest konfrontacja.

Teraz wyobraźmy sobie osobę na wózku, która chce nawiązać kontakt z osobą pełnosprawną. Ze względu na inny sposób poruszania się wózkowicz musi nakłonić drugą stronę do zmiany perspektywy, przez co sama wchodzi w rolę kogoś, na kogo trzeba patrzeć z góry, kogoś nad kim trzeba się pochylić.

W przypadku osoby niewidomej bezpośredni kontakt też jest utrudniony, bo część przechodniów, woli ją ominąć szerokim łukiem, niż ryzykować zderzenie. Te dwa przykłady frazeologii mogą się wydawać tendencyjne, ale dobrze pokazują trudności w kontaktach między pełno- i niepełnosprawnymi.

Jeśli pełnosprawni mają zrozumieć sytuacje OzN, muszą najpierw ich zauważyć. Dosłownie. To patrzenie z góry, czy pomijanie, stawia niepełnosprawnych w pozycji dziecka, kogoś do kogo mówi się pobłażliwym tonem i kogoś kto nie ma prawa głosu. Niepełnosprawni, żeby zwrócić na siebie uwagę, nierzadko muszą krzyczeć albo powtarzać coś wiele razy. Póki ktoś jest dla nas niewidoczny, nie zwrócimy uwagę na jego odrębność. W takiej sytuacji nie może być mowy o rozróżnieniu, a nawet o dyskryminacji. Bardziej odpowiednim słowem jest chyba wykluczenie.

Pewnie dla wielu to ostatnie zdanie to zbyt mocne postawiemie sprawy. Owszem – ale tylko jeśli nie przyjrzymy się problemowi uważniej. Według słownika PWN ludzie wykluczeni nie mają organizacji, która broniłaby ich interesów, nie są również obiektem zainteresowania polityków. Chyba wszyscy zgodzimy się, że osoby z niepełnosprawnościami mogą liczyć na tego rodzaju wsparcie, chociażby ze strony instytucji państwowych takich jak PFRON lub organizacji pozarządowych takich jak Fundacja Avalon. Jakiś czas temu przeprowadziliśmy akcję Bariery Nie Do Pokonania, która miała zwrócić uwagę na niedostosowanie przestrzeni miejskiej do potrzeb osób, które mają problemy z poruszaniem się. Nasi Podopieczni, a także inni zainteresowani tematem, przesyłali nam zdjęcia miejsc niespełniających wymogów, a my dzwoniliśmy do odpowiednich władz, żeby zwrócić uwagę na problem, który ma dużo poważniejsze konsekwencje niż mogłoby się wydawać. Bo chodzi nie tylko o łatwe dotarcie z punktu A do punktu B. Osoba z niepełnosprawnością, która nie może wjechać do budynku z powodu braku podjazdu, nie istnieje dla pełnosprawnych, którzy tracą szanse zwrócenia uwagi na coś, co nowe i nieznane. Innymi słowy przez zaniedbanie tak prozaicznej sprawy, jaką są bariery architektoniczne, nie pozwalamy uczestniczyć OzN w życiu publicznym, a to świadczy o wykluczeniu.

Amerykańska pisarka i krytyczka filmowa, Vivian Sobchack, kwestie wykluczenia stawia jeszcze bardziej jednoznacznie, a jej punktem wyjścia są angielskie słowa: „nobody”, czyli „nikt” – i „no body”, czyli „bez ciała” albo dosłownie „nie-ciało”. Dla Sobchack – kobiety, która ma za sobą amputacje i korzysta z protezy, taka z pozoru niewinna gra słowna, pokazuje jak łatwo jest odebrać podmiotowość osobom z niepełnosprawnościami. Głównym winowajcą jest tutaj sprzęt, z którego korzystają: kule, wózek, aparat słuchowy, laska, proteza. Z jednej strony każda z tych rzeczy należy do świata nieożywionego, tak jak mebel, któremu raczej trudno przyznać prawo o stanowieniu o sobie. Jednak z drugiej strony, np. proteza jest ściśle powiązana z właścicielem i jego ciałem, przez co zyskuje na znaczeniu.

Niestety, często osoby z niepełnosprawnościami są postrzegane wyłącznie przez pryzmat swojego nie-ciała: wózka czy aparatu słuchowego. Wydawać by się mogło, że według niektórych to przedmiot ma przewagę na właścicielem i prowokuje, żeby traktować OzN jak dzieci. Nic bardziej mylnego. Przykład. Osoby chodzące mają dwie nogi, niepełnosprawni mają dwie ręce plus cztery koła. Kto szybciej dotrze na miejsce?

Skoro możemy spędzić dwie godziny na filmie o superbohaterze (innym, który przekuł swoją słabość w siłę), to dlaczego nie możemy poświęcić pięciu minut na rozmowę z niewidomym, który potrafi rozpoznać ludzi po krokach?

Powiązane artykuły