Przejdź do głównej zawartości
Uśmiechnięta Sylwia Błach na wózku na tle kolorowej grafiki, na której znajdują się rysunki mapy, laptopa i auta z walizkami na dachu.
Czas czytania: 7 min

„Podróżowanie uczy pokory i miłości”, czyli o odkrywaniu świata z pasją i odwagą

Sylwia Błach

Pisarka, programistka, dziennikarka

Już dawno temu nauczyłam się rozróżniać wakacje od podróżowania. Wakacje służą temu, bym odpoczęła. Oddaliła się od trosk, spędziła czas w komfortowych warunkach, zobaczyła coś pięknego, uniknęła stresu. Podróż jest czymś innym. Wyruszam w nią, gdy chcę dowiedzieć się czegoś nowego. O świecie i o sobie.

– Gdzie jedziesz na wakacje? – to pytanie, które prześladuje mnie od połowy wiosny aż do końca sierpnia. Jak co roku, w okresie wakacyjnym nigdzie się nie wybieram. Jest mi szkoda wyjeżdżać, gdy akurat w Polsce jest najpiękniejsza pogoda. A jako freelancerka, osoba pracująca na własnej działalności i wtedy, gdy mam zlecenia, wolę zdecydowanie wyruszyć gdzieś w sezonie jesienno-zimowym. Gdy ceny są niższe, na plażach nie tłoczą się turyści, a lokalsi z ciekawością witają przybyszów, chcą podzielić się z nimi kawałkiem swojego świata, a nie zedrzeć wszystkie pieniądze. Zapewne generalizuję i gdybym była uzależniona od etatu i nastroju szefa, częściej wybierałabym letnie wakacje. Dziś jednak, gdy praktycznie każdego dnia mogę zrobić sobie „weekend”, od wakacyjnego „all inclusive” wolę szperanie po dzikich zakątkach mapy i polowanie na tanie loty. To rodzaj hobby, któremu mogę poświęcić wiele czasu i które sprawia mi więcej radości niż przejrzenie ofert biura podróży. Ale tej miłości musiałam się nauczyć.

Podróże to styl życie

O millenialsach często się mówi, że podróżujemy, by uciec przed stresem, pracą i obowiązkami. Ja, gdy tylko mogę wyjechać gdzieś na dłużej, zawsze mam ze sobą laptopa, więc przed pracą nie uciekam. Szukając dostosowanych hoteli, ryzykując podróże pociągami bez przygotowania, łapiąc gumę na górskich szlakach – nie uciekam też przed stresem. Dostarczam sobie adrenalinę w każdej podróży, jak choćby wtedy gdy na Maderze prawie wciągnął mnie ocean z wózkiem. Ale z jednym się zgodzę: podróże są formą ucieczki. Wydaje mi się jednak, że najczęściej uciekamy przed nudą, przed zwykłym życiem, bo wychowani w poczuciu, że możemy wszystko i zasługujemy na wszystko, próbujemy poznać jak najwięcej opcji na życie. Niczym młodsze od nas pokolenie, Z-etki, wierzymy, że warto przetestować różne schematy. Sprawdzamy więc, jak żyje się w ciepłym i w zimnym kraju, poznajemy ludzi z różnych kultur, porównujemy krajobrazy. Chcemy odkrywać świat, by zrozumieć siebie, głębiej wejrzeć w swoje potrzeby i poczuć ten dreszczyk emocji, gdy zamiast codziennej kawy w ulubionej kawiarni i spotkania z przyjaciółką, ruszamy w trasę, niepewni tego, co nas spotka, niepewni ludzkich nastrojów, smaków i kultury. Niepewni, ale kosmicznie jej ciekawi, bo właśnie ta ciekawość nas budzi, ta ciekawość sprawia, że życie staje się ekscytujące.

I, choć zabrzmi to pewnie górnolotnie, wydaje mi się, że nikt z nas, osób kochających podróże, nie wybiera ich po to, by było łatwo. Wybieramy je, by było „inaczej”. A w tym słowie zawsze kryje się urok tajemnicy, dzikości. Urok piękna, ale też dreszczyk emocji. Wszystko to, co pozwala naszym mózgom zaprogramowanym na tzw. „kult zapie*dolu” choć na chwilę oderwać się od schematów, w których zostaliśmy wychowani. Bo nawet jeśli zabieramy pracę ze sobą – w końcu każdy z czegoś żyć musi – to patrząc na innych cyfrowych nomadów, czujemy się częścią społeczności, która wybrała taki styl życia. Nie lepszy i nie gorszy od tradycyjnego, ale po prostu inny. Dla nas, gnanych wiatrem i marzeniami, bardziej ekscytujący.

Znaleźć w sobie odkrywcę

Są różne typy osobowości – niektórzy z nas to badacze, inni odkrywcy, innych nazw nie pamiętam. Ja, z moim bardzo analitycznym nastawieniem, długo sądziłam, że jestem właśnie badaczką. Kimś, kto sprawdza wszystkie opcje, nim wybierze najlepszą, by mieć pewność co do podjętej decyzji. Dopiero poznane na drodze życia sytuacje uświadomiły mi, że mam osobowość odkrywcy. Gdy szukam hotelu, otwieram wszystkie możliwe karty na Bookingu; nie po to, by mieć pewność co do wybranej opcji. Ale dlatego, że ekscytuje mnie myśl, że za przysłowiowym rogiem jest może coś jeszcze ciekawszego i chcę wszystkie możliwości sprawdzić. To rodzaj charakteru, który wiąże się z dużym poczuciem nienasycenia. Ale właśnie dla mnie podróże stają się formą jedzenia.

Czy wiesz, że ludzki mózg nie odróżnia fikcji od rzeczywistości? Podobno, niezależnie czy coś czytasz, czy przeczytasz, z perspektywy mózgu za reakcję organizmu odpowiadają podobne mechanizmy. Dlatego tak kocham książki, bo one też są dla mojego mózgu podróżami, podróżami do światów i zdarzeń, których czasem chciałabym być bohaterką, ale nigdy bym się na to nie odważyła.

Podróżowanie uczy miłości

Powiedziałam, że podróżowanie to przede wszystkim nauka na swój własny temat. Choć zwiedzając różne kraje, uczysz się ich kultury, sztuki i języka, rozwijasz wiedzę i doświadczenia, to wierzę, że najciekawsze obserwacje, jakie z takich podróży wynosisz, to te dotyczące siebie samego. Tego, co wydało ci się ekscytujące, co cię przeraziło, a co, choć spodziewałeś/eś/oś się, że będzie upiornie nudne, okazało się nad wyraz fascynujące. By jednak przeżyć tak głębokie emocje, trzeba pozwolić sobie na wyjście ze schematów.

Gdy pierwszy raz jechałam z moim partnerem w miesięczną podróż, miałam spakowane wszystko: ubrania, sprzęt do naprawy wózka, jedzenie na trasę. Byłam przygotowana jak nigdy – rozpisałam tabelkę w Excelu ze stylizacjami, które chcę nosić i w jakim mieście i popakowałam je w podpisane woreczki, by w każdym z punktów, w których będziemy się zatrzymywać, nie przepakowywać całej walizki. Samochód oczywiście przeszedł kontrolę, tak jak i my sprawdziliśmy nasze zdrowie. Byliśmy gotowi.

Choć sądziłam, że przewidziałam wszystko, wiele przegapiłam. Już na pierwszej granicy, nim wyjechaliśmy z Polski, zaczął nam się psuć samochód. Pierwsza rzecz, którą robiliśmy w Austrii, było szukanie mechanika samochodowego na grupach dla Polaków. Z zadziwieniem odkryłam wtedy, jak wielu jest nas w Europie, a „Polacy w Wiedniu” to wcale nie rzadkie zapytanie w internecie.

Po naprawie i stracie całego awaryjnego budżetu, ruszyliśmy do Chorwacji. Już w Zadarze złapałam pierwszą dziurę w oponie w wózku, na szczęście klej i łatki załatwiły sprawę. Z kolejną dziurą, w innym kole, dojechałam do Splitu. Tam pierwszy dzień, zaledwie kilkaset metrów od morza, spędziłam leżąc w łóżku i wariując ze złości, gdy okazało się, że śruby w wózku się zagrzały i w żaden sposób nie możemy zdjąć koła. Ale wiesz, jaka jest zaleta spania w akademiku? Tam zawsze znajdzie się jakaś „złota rączka”, która ma sprzęt i siłę. Po kilku godzinach mogliśmy ruszyć na spacer, ciekawi, jakie jeszcze „przygody” spotkają nas w najbliższych 27 dniach.

I było ich naprawdę wiele. To tam pływałam w Morzu Śródziemnym, bo znaleźliśmy plażę z windą do wody, to tam pisałam swoją powieść „Pokój krwi”, podziwiając łódki kołyszące się w marinie. To w Chorwacji odkryłam, że siadając przy stoliku z nieznajomym w końcu nawiążesz rozmowę – dialog o życiu, świecie i polityce, choć oboje kiepsko mówicie po angielsku. To też w Chorwacji przypomniałam sobie, że przystosowane rzeczy często nie działają i przez największego człowieka, jakiego w życiu widziałam, byłam wnoszona na pokład statku, trzymana za dłoń i pocieszana, że na pewno nie spadnę. Gesty znaczyły wtedy więcej niż słowa, bo ja przeklinałam po polsku, a on pocieszał mnie po chorwacku. To tam widziałam też pierwszy raz w życiu dzikie żółwie i zatęskniłam za polskim jedzeniem – Chorwaci uwielbiają mięso i wszystko, co z grilla. A wracając z tej wyprawy, w hotelu w Czechach, w którym mieliśmy tylko przenocować… zjadłam najlepsze w życiu chorwackie jadło, bo okazało się, że właścicielem czeskiego hotelu spa jest właśnie Chorwat, który przyjechał tu za miłością.

Takich historii mogłabym opowiadać wiele. Dziś już nie pakuję woreczków ze stylizacjami – nauczyłam się, że ostatnie, co możesz przewidzieć, to ubrudzenie się lodami czekoladowymi i nagła ulewa, a po niej trzydzieści stopni w cieniu. A gdy w trakcie innej, miesięcznej podróży – tym razem po Francji – spaliśmy w najtańszych motelach, by zwiedzić jak najwięcej, nauczyłam się spać w zatyczkach do uszu. Praktykuję to do teraz – nigdy w życiu nie spałam tak spokojnie z komarem w pokoju, jak dziś.

Łatwość podróżowania

Oczami wyobraźni widzę miny części z Was. Moje przyjaciółki, gdy im opowiadam o tych przygodach, z przerażeniem łapią się za głową. Mówią, że gdyby miały tyle przeżyć, to wolałaby na żadne wakacje nie jechać. Każdy od wyjazdu ma prawo oczekiwać czegoś innego. Ja wiem jedno: już nie oczekuję, że podróż będzie łatwa. Choć brzmi to górnolotnie, dzięki podróżom odkrywam tę część mnie, która sprawia, że z większą pewnością patrzę w lustro. Różne przygody, które przeżyłam, udowodniły mi, że jestem wojowniczką, silną kobietą. Pokazały mi moją gotowość na zmianę. Podróżując odkryłam, że zniosę więcej trudów, niż sądziłam, ale też poznałam piękno świata, którego żadne wakacje all inclusive by przede mną nie odkryły. Podróżowanie uczy pokory i miłości. I nie wyobrażam sobie bez niego życia.

Sylwia Błach – pisarka, programistka, dziennikarka. Autorka 5 książek z gatunków groza/thriller/dla dzieci. Wiosną ukazał się jej thriller feministyczny „Pokój krwi”. Fascynatka życia, w wolnym czasie najchętniej zwiedza świat i czyta książki.

Powiązane artykuły