Przejdź do głównej zawartości
Kamera filmowa i ekran z napisem Śubuk
Czas czytania: 5 min

Spektrum empatii. Walka o swoje w filmie „Śubuk”

Szczepan Rybiński

Podopieczny Fundacji Avalon

W ciągu ostatnich kilku lat polscy reżyserzy udowodnili, że potrafią przenosić na ekran historie inspirowane prawdziwymi wydarzeniami. Wystarczy wymienić takie tytuły jak „Chce się żyć”, „Bogowie” czy „Ostatnia rodzina”. Na początku grudnia trafił do kin kolejny film, dla którego punktem wyjścia były faktyczne zmagania bohaterów. Tak na marginesie producentami „Śubuka” są twórcy właśnie „Ostatniej rodziny”. Uspokajam, że nie jest to tak wstrząsający film. Historia matki samotnie wychowującej chłopca w spektrum autyzmu obejdzie się z Wami o wiele łagodniej. Co nie znaczy, że to łatwy seans.

Mocna scena otwarcia i poruszający ciąg dalszy

„Śubuk” zaczyna się mocno: sceną aborcji przerwanej w ostatniej chwili. Główna bohaterka Maryśka (świetna Małgorzata Gorol) odpycha lekarza, wybiega z gabinetu jakby pod w wpływem impulsu, który wydaje się niezrozumiały nawet dla niej samej. Nagłej zmiany decyzji nie rozumie też ojciec dziecka – milicjant, który najwyraźniej nie jest gotowy na rodzicielstwo. Reżyser umieścił akcję filmu na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Jednak Marysia nie myśli o zachodzącej zmianie systemu. Musi przewartościować to, jak wyobrażała sobie przyszłość. Plany o pogodzeniu studiów i rodzicielstwa okazują się nie do zrealizowania. Jakby tego było mało, Kubuś ma problemy z nawiązywaniem relacji w przedszkolu, a jedyne słowa jakie potrafi wymówić to swoje imię. Jednak cały czas wymawia je i zapisuje od tyłu – nie Kubuś, a Śubuk.

Z czasem Marysia uczy się komunikować z synem. Gorzej komunikują się sąsiedzi, większość lekarzy i co najgorsze przedstawiciele oświaty. Zakładam, że większość osób, których pośrednio lub bezpośrednio dotyczy temat niepełnosprawności, będzie mogła rozpoznać siebie w wielu scenach. W latach 90. niewielu nauczycieli słyszało o idei integracji, a lekarze często nie mieli pojęcia o empatii wobec pacjenta. Więc jeśli ktoś myśli, że film jest zbyt uładzony, radzę cofnąć się pamięcią 30 lat. Reżyser Jacek Lusiński nie ukrywa, że impulsem do powstania filmu był widok matek samotnie czekających pod drzwiami psychologów i lekarzy. Czy w takim razie „Śubuk” to zbyt oczywista historia? Być może. Jednak nie da się zaprzeczyć, że ojcowie, którzy zostawiają partnerki i dzieci ze względu na niepełnosprawności tych ostatnich, to nadal dramat wielu rodzin. Podobnie jak brak warunków do edukacji OzN czy nie zawsze przygotowani pracownicy służby zdrowia. Twórcy „Śubuka” zapewniają, że premiera filmu zupełnie przypadkowo zbiegła się w czasie z protestem rodziców osób z niepełnosprawnościami, domagających się zniesienia zakazu pracy wśród opiekunów OzN. Zbieżność tych dat dodatkowo uzmysławia, że w wielu kwestiach rodziny doświadczające niepełnosprawności wciąż mają bardzo pod górkę, a państwo je dyskryminuje.

Nieoczywisty western?

Przypadek czy nie – wbrew niektórym głosom – „Śubuk” nie jest dydaktycznym westernem. Bywa zabawny, a główna bohaterka nie jest jednowymiarowa jak bohaterowie filmów z Johnem Waynem. Co ciekawe, trudno ją polubić. Miota się między miłością do dziecka a swoimi ambicjami. Bohaterowie westernów nie mają takich wątpliwości. Reżyser przyznaje, że chciał pokazać przemianę Marysi w dojrzałą matkę. Cieszę się, że wywiad, w którym to wyjaśnia, widziałem już po seansie, bo do końca filmu nie byłem pewny, co myśleć o bohaterce. Pewności nie miałem nawet po zakończeniu, co może i jest dobre, bowiem film zostawia widzowi szerokie pole do refleksji. Ale nie będę zdradzał więcej.

Gdzie polski „Motyl i Skafander”?

Chwalę, ale mimo wszystko też uważam, że sporo tu uproszczeń, które szkodzą filmowi. Dostajemy historię opowiedzianą oczami matki. To ją przez większość czasu widać na ekranie. Mimo, że Wojtek Krupiński (mały aktor ze spektrum autyzmu) jako 7-letni Kubuś i Wojtek Dolatowski jako Śubuk-licealista, zagrali świetnie – to w filmie jest ich niewiele. Zgadzam się z tym, że twórcy mogli pójść o krok dalej i poszerzyć historię o perspektywę chłopca – jego dojrzewanie i głębsze relacje z otoczeniem. Przychodzi mi teraz na myśli film „Motyl i Skafander”, gdzie przez większość czasu oglądaliśmy świat oczami dziennikarza po udarze. W sieci pojawiły się też głosy osób ze spektrum autyzmu, które krytykowały „Śubuka” za to, że podchodzi do tematu w typowy sposób, znany choćby z głośnego „Rain Mana”. Co z autyzmem wysoko funkcjonującym? Co z osobami, które realizują się zawodowo, mają dyplomy, ale spotykają się z niezrozumieniem i mają trudności w budowaniu relacji? Możliwe, że na te pytania odpowie już inny film.

Trudno powiedzieć czy „Śubuk” stanie się kinowym hitem. Na moim sensie było niewielu widzów, a szkoda. Bo dla publiczności, lekarzy, pracowników oświaty i całej opinii publicznej takie filmy są dobrą okazją do poszerzenia swojego spektrum.

Film sobie a życie… sobie

W idealnym świecie ten tekst zakończyłby się względnie pozytywną konkluzją jak ta powyżej, ale najwyraźniej ideały, które były punktem wyjścia dla filmu trudno przenieść na rzeczywistość. Przekonała się o tym Bogumiła Siedlecka-Goślicka, blogerka z niepełnosprawnością, którą zaproszono na premierę „Śubuka”. Autorka kanału “Anioł na resorach” nie mogła jednak obejrzeć premierowego seansu filmu ze względu na schody i bariery architektoniczne. Swoją drogą planowanie dostępnej premiery filmu w Kinotece, w Pałacu Kultury i Nauki, brzmi jak pomysł na happening w złym guście. Jeśli organizatorzy chcieli zwrócić uwagę na problem wykluczenia, to na pewno im się udało. Kinoteka jest ważnym punktem Warszawy i także nie od dziś wiadomo, że to chyba jedna z najmniej dostępnych instytucji kultury w stolicy. Sam niedawno byłem tam na filmie “Menu” i od lat nic się nie zmieniło. Jeśli macie problemy z poruszaniem się, musicie liczyć na pomoc obsługi lub osób trzecich, a to bywa niebezpieczne. Nie każdy jest przygotowany fizycznie i psychicznie do znoszenia po schodach osoby z niepełnosprawnością razem ze sprzętem. Podobnie jak Bogumiła uważam, że “Śubuk” zasługuje na większą uwagę, tym bardziej szkoda, że mówiło się o nim także w kontekście takich absurdów. Najwyraźniej wykluczanie to relikt przeszłości, który na razie jest stałym elementem naszej codzienności. Jedno jest pewne. Twórcy i bohaterowie “Śubuka mają rację: zmiany są potrzebne tu i teraz. Dostępność nie powinna być tylko filmową fantazją.

Powiązane artykuły